Od
urodzenia, aż do pójścia do szkoły mieszkałam w starej kamienicy z ogrodem. Moi
rodzice mieli tam służbowe mieszkanie na parterze. Teoretycznie ogród należał
do wszystkich (czyli około 20-tu rodzin), jednak niepisaną właścicielką była moja Babcia
Sąsiadka, mieszkająca obok nas. Tylko
Ona zajmowała się tym miejscem, a że będąc na emeryturze miała dużo
wolnego czasu, ogród przypominał raj.
Uwielbiałam patrzeć
na Jej pochyloną sylwetkę, gdy sadziła kolejne cebulki kwiatów. To u Babci Ewy
pierwszy raz widziałam czarne tulipany, upajałam się zapachem konwalii,
zaraziłam się miłością do szafirków i białych róż. Gdy po latach wróciłam do
tego ogrodu byłam zaskoczona jak dobrze pamiętałam każdy jego fragment.
Kochałam go miłością bezwarunkową, do dziś, gdy przejeżdżam koło niego przez
moją głowę przewijają się obrazy z dzieciństwa, cudowne chwile. Jestem pewna,
że to Babcia Ewa zaraziła mnie miłością do roślin i potrzebą posiadania
własnego kawałka ziemi.
Gdy
wyprowadziliśmy się z tamtego domu do okropnej betonowej dżungli myślałam, że
uschnę. Nowe, gigantyczne osiedle, powstałe na piachu, gdzie dopiero po latach widać
było jakieś roślinki. Dziś po kilkudziesięciu latach osiedle jest zielone,
rosną spore drzewa, ale gdy byłam dzieckiem widok był ohydny, stanowił straszny
kontrast do miejsca, w którym wcześniej mieszkałam. Tęskniłam za zielenią,
kwiatami, drzewami. Całymi latami namawiałam rodziców na kupno ogródka
działkowego, niestety Mama stanowczo odmawiała. Jako dziecko tęsknotę za naturą
realizowałam hodując na balkonie pomidory i bywając na działkach rodziny oraz
przyjaciół.
Niedawno
odwiedziłam miejsce, w którym spędziłam pierwszych kilka lat życia i z
przykrością stwierdziłam, że odkąd nie ma tam Babci Ewy ten ogród bardzo
zbiedniał i zmalał… jednak dla mnie już na zawsze pozostanie magicznym
miejscem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz