KszeMałe61 PRZED i PO

KszeMałe61 PRZED i PO
K.S.61

poniedziałek

8. sobota 28 kwietnia 2012


Dzień typowy, czyli dla dzieci wielka przygoda, zabawa i święty spokój (od szkoły).



Dla dorosłych ciężka praca, mój Tata montował płot, ja sadziłam iglaki, fasolę, kwiatki.




Pies ciężko bronił (przed sąsiadami) naszego terenu.


Czyli – kto wypoczął w sobotę? ;-)

A teraz pytanie za 100 punktów - jak nazwałam tego bratka? :-)

7. 21 kwietnia 2012


Sobota, 21 kwietnia 2012 nie rozpieszczała pogodą, ale też nie sprawdziły się te najgorsze prognozy z burzami, także w spokoju zrobiliśmy wszystko, co było zaplanowane.
Bukszpany, tuja, jaśminowiec – zasadzone, aksamitki i inne kwiatki zasiane. Zobaczymy, co z tego wyrośnie. 


Wpadliśmy także na pomysł ( a dokładnie zapożyczyłam go z forum ogrodniczego) jak ozdobić drzewka owocowe, które niestety nie przeżyły powodzi (dwa lata temu). Jasne, że można je wyciąć a w ich miejsce zasadzić nowe drzewka, jednak biorąc pod uwagę, że nasza działka jest narożna, gdybyśmy powycinali wszystko, co ucierpiało przy powodzi zostalibyśmy niczym na świeczniku. Także plan jest taki, sadzimy nowe rośliny a z wycięciem starych czekamy, aż małe urosną do rozsądnych rozmiarów. Wracając do drzewek. Ktoś na forum ozdobił uschnięte drzewko donicami z kwiatami, wyglądało to bardzo ładnie, dlatego poprosiłam Tatę o coś podobnego. Zasadziłyśmy kwiatki i mam nadzieję, że za miesiąc drzewko nabierze kolorków. 

 
To zdjęcie po prostu musiałam wkleić. Moja najstarsza córka sadzi aksamitki. Widok bezcenny i zapewne długo się to nie powtórzy. Tzn. nie samo sadzenie aksamitek, lecz sam fakt robienia przez nią czegokolwiek na działce. 
 
                     A na koniec, prześliczny rysunek mojej najmłodszej córki. Tytuł „Na działce”. 



piątek

6. 20 kwietnia 2012


                                                             To moje nowe zdobycze. 


Jeśli tylko nie będzie jutro padać (prognozy są różne różniste, w zależności od stacji telewizyjnej) to pojadę na działkę je zasadzić. Jaśminowiec wonny kupiłam w Biedronce w genialnej cenie 4.49zł i skusiłam się na niego tylko, dlatego, że jako jedyny krzak miał zielone listki, które wręcz błagały, aby dać im szansę. Natomiast iglaka kupiłam w Polo za 3.49zł i oczywiście wiem, że zanim go będzie widać musi upłynąć kilka lat, ale przecież w ogrodzie to oczekiwanie jest najpiękniejsze. Wsadzasz maleńkie nasionko, podlewasz i czekasz… A właśnie będąc przy nasionach! Zamówiłam na allegro białe aksamitki, żółtą rzodkiewkę i szczypior czosnkowy. Jeśli chodzi o Turki (aksamitki) to jestem ich fanką od dawna, hodowałam najróżniejsze odmiany. Jednak dopiero kilka dni temu na forum przeczytałam o istnieniu kremowobiałych aksamitkach i postanowiłam je odnaleźć i kupić. Teraz tylko zasiać i czekać. 


środa

5. Pewna Powodzianka.


Kupując działkę nie wiedziałam, że jest to ziemia z inwentarzem. Zresztą sprzedająca działkę także tej wiedzy nie posiadała. Do rzeczy… w trakcie porządków tuż po zakupie KszeMałe mój Tata dokonał niezwykłego odkrycia w oczku wodnym. W strasznym popowodziowym błocie była rybka. Żyła, chyba tylko siłą woli, ale żyła. Musiała ją przynieść woda z Wisły w czasie powodzi.
 Dzieci nazwały ją Powodzianką. Zadbałyśmy o nią. Oczko zostało oczyszczone, napełnione czystą wodą, kupiliśmy roślinki, a nawet karmę dla rybek. I tak Powodzianka cieszyła nas swoim jestestwem. Gdy zbliżała się zima przeczytałam o zimowaniu rybek, że śpią na dnie, że sobie radzą, że nie trzeba ich zimować w domu itd. Zaufałam. Jak zwykle niepotrzebnie. Wczesną wiosną, ku rozpaczy dzieci odkryłam, że Powodzianka nie żyje. Tym samym muszę kupić nową rybkę. Jaką? Jak ją zimować? Który gatunek jest najlepszy dla malutkiego oczka wodnego? Doradzi mi ktoś?



                                         Tata czyszczący oczko.
                                         A to nasza Powodzianka.

                                         Po zimie została tylko sztuczna kaczuszka :-( 


4. Dzień 14 kwietnia 2012


14 kwietnia okazał się dniem prawdy. Rododendron zasadzony dwa tygodnie wcześniej nie zmarzł i ma się całkiem dobrze (odpukać!). Mało tego coraz więcej tulipanów wynurza się spod ziemi i z utęsknieniem czeka na wiosenne słoneczko. Podobno od jutra ma być coraz cieplej… Pożyjemy zobaczymy.



3. Metamorfoza.


Mijały lata, mieszkałam w różnych miastach, miejscach, warunkach, a moja potrzeba posiadania własnej ziemi, nie malała, lecz ciągle rosła. Jako dojrzała kobieta, matka dzieciom zupełnym przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że ktoś chce sprzedać domek z ogródkiem działkowym.  Zadzwoniłam z czystej ciekawości, bo przecież nie miałam złamanego grosza na taką inwestycję. Cena była niezwykle okazyjna, ponieważ i ziemia i domek były kompletną ruiną, a właścicielka chciała się tego natychmiast pozbyć. 

Pojechałam tam z tatą i dziećmi, to, co zobaczyłam nijak nie przypominało wymarzonego raju, ale mimo wszystko zapragnęliśmy mieć ten kawałek ziemi. TEN i tylko ten. Pieniądze na zakup tych kilku arów wyciągnęłam dosłownie spod ziemi i wszyscy zabraliśmy się do ciężkiej pacy. Krok po koku nasza ziemia zaczynała robić się zielona, uporządkowana, piękna. Kochamy to miejsce i poświęcamy mu wiele czasu i energii. Kiedy myślę, o swojej starości to myślę o piciu kawy w otoczeniu szafirków, białych róż w moim prywatnym raju…

A teraz dwa zdjęcia z kwietnia 2011 (gdy kupiłam KszeMałe) i z sierpnia 2011 (już po metamorfozie). Jednak aby takie fotki PRZED i PO mogły powstać potrzeba było wielkiej harówki, ale o tym innym razem… 




2. Tunezja na miarę PL.


Gdy działka ROD stała się naszym KszeMałe61 postanowiłam (absolutnie autorytatywnie) iż w swej kolorystyce będzie nawiązywać do Tunezji w myśl zasady, skoro my nie możemy tam być, to ona może być tu. Oczywiście nasza działka jest tylko ubogą i bardzo daleką krewną, ale jakiś klimat udało się przemycić. Jednym słowem miało być trochę jak tu:



                            Wspólnie z moim Tatą i córkami przystąpiliśmy do mozolnej pracy:


                                            



Aby później móc patrzeć na tak piękne widoki:

 



niedziela

1. "Stara miłość nie rdzewieje"


Od urodzenia, aż do pójścia do szkoły mieszkałam w starej kamienicy z ogrodem. Moi rodzice mieli tam służbowe mieszkanie na parterze. Teoretycznie ogród należał do wszystkich (czyli około 20-tu rodzin), jednak  niepisaną właścicielką była moja Babcia Sąsiadka, mieszkająca obok nas. Tylko  Ona zajmowała się tym miejscem, a że będąc na emeryturze miała dużo wolnego czasu, ogród przypominał raj.

Uwielbiałam patrzeć na Jej pochyloną sylwetkę, gdy sadziła kolejne cebulki kwiatów. To u Babci Ewy pierwszy raz widziałam czarne tulipany, upajałam się zapachem konwalii, zaraziłam się miłością do szafirków i białych róż. Gdy po latach wróciłam do tego ogrodu byłam zaskoczona jak dobrze pamiętałam każdy jego fragment. Kochałam go miłością bezwarunkową, do dziś, gdy przejeżdżam koło niego przez moją głowę przewijają się obrazy z dzieciństwa, cudowne chwile. Jestem pewna, że to Babcia Ewa zaraziła mnie miłością do roślin i potrzebą posiadania własnego kawałka ziemi.

Gdy wyprowadziliśmy się z tamtego domu do okropnej betonowej dżungli myślałam, że uschnę. Nowe, gigantyczne osiedle, powstałe na piachu, gdzie dopiero po latach widać było jakieś roślinki. Dziś po kilkudziesięciu latach osiedle jest zielone, rosną spore drzewa, ale gdy byłam dzieckiem widok był ohydny, stanowił straszny kontrast do miejsca, w którym wcześniej mieszkałam. Tęskniłam za zielenią, kwiatami, drzewami. Całymi latami namawiałam rodziców na kupno ogródka działkowego, niestety Mama stanowczo odmawiała. Jako dziecko tęsknotę za naturą realizowałam hodując na balkonie pomidory i bywając na działkach rodziny oraz przyjaciół.

Niedawno odwiedziłam miejsce, w którym spędziłam pierwszych kilka lat życia i z przykrością stwierdziłam, że odkąd nie ma tam Babci Ewy ten ogród bardzo zbiedniał i zmalał… jednak dla mnie już na zawsze pozostanie magicznym miejscem.